Szczęście

Szczęście

wtorek, 15 marca 2016

Moje dziecko zostaje w pierwszej klasie...



Ten tydzień w niezwykły sposób scala moje wieloletnie doświadczenia zawodowe z prywatnymi refleksjami w byciu mamą. Od kilkunastu lat zajmuję się badaniem dojrzałości szkolnej: w różnych kryteriach, zależnych od miejsca pracy i perspektywy wymagań z obowiązującą w danym momencie podstawą programową.
 
Jestem mamą dziecka urodzonego w drugiej połowie rocznika 2009. Pomimo zapewnień przedszkola, zobowiązanego do dokonania diagnozy sześciolatka miałam świadomość, że moje dziecko miało brak gotowości szkolnej. Z przeprowadzonych prób sama wiedziałam co jest przeszkodą w dobrym funkcjonowaniu w klasie pierwszej. Niestety, z różnych względów na które nie miałam wpływu nie  mogliśmy podążać ścieżką odroczenia obowiązku szkolnego i pozostać w przedszkolu. 

Zerówek szkolnych w Warszawie już nie ma. Naszemu dziecku wybraliśmy więc szkołę, w której powtarzanie roku nie jest stygmatyzacją. Gdy nasz Franek dowiedział się, że ma pozostać w pierwszej klasie spojrzał na mnie ze zdziwieniem o co mi chodzi, machnął ręką i zdziwił się "specjalną rozmową". Dla niego to zwykła sprawa, taką propozycję otrzymało większość dzieci w klasie: "O to Ci chodzi?! Wszyscy to już wiedzą..." i pobiegł dalej. 

Obserwuje go codziennie po szkole. Ma tam czas na zabawę z kolegami, wyjście na plac zabaw. Najważniejszy jest wolny czas w świetlicy. Spakowanie rzeczy do szkoły? Pamięta głównie o kartach i książce "Star wars". Jest oczywiście pewien postęp w zakresie obowiązków szkolnych. Czasem sam przypomni o kaligrafii, ćwiczeniach z angielskiego, ale to głównie my pilnujemy tych zagadnień. 

Byłam nawet zdziwiona, gdy ostatnio spytał ile ma czasu na trzymanie książki z biblioteki, pierwsza lektura, kilkanaście stron. I jak tu takiemu dziecku narzucać kolejne obowiązki? Po co przyspieszać coś co przyjdzie z czasem, zgodnie z rozwojem? A wreszcie, do czego ma się spieszyć? To w głowach rodziców pokutuje tzw. drugoroczność. Oczywiście nie we wszystkich miejscach jest możliwość bezbolesnego powtarzania drugi raz pierwszej klasy, ale jeśli jest to dlaczego z niej nie skorzystać? Może można poszukać też takich możliwości?
Dziecko w końcu dostosuje się do obowiązków, ale na edukację trzeba patrzeć globalnie. Od kilku lat obserwuję czwartoklasistów z grup dzieci rozpoczynających szkołę jako sześciolatki. Mają mniejszą koncentrację uwagi, wolniejsze tempo pracy, a swoje stresy często przypłacają psychosomatycznymi dolegliwościami. Równocześnie wielu z nich ma trudności szkolne pod postacią dysleksji.
Praca w tej grupie na etapie gimnazjum wymaga też innego podejścia. Zagadnienia psychoedukacyjne, które z powodzeniem realizowałam na poziomie klas pierwszych jeszcze dwa lata temu teraz przekładam na kolejne lata i wciąż z pierwszakami pracuję nad komunikacją w grupie, relacjami itp.

Mam za sobą okres rekrutacji uczniów do klas pierwszych i klasy zerówkowej. Odbyłam kilka rozmów z rodzicami, którzy z trudnością przyjęli propozycję klasy zero, woleli pierwszą klasę dla swoich dzieci.
 
Jestem też po rozmowach z rodzicami uczniów klas pierwszych szkoły podstawowej. Nikt nie przyjął propozycji drugoroczności. Wszyscy byli zdziwieni takim podejściem (bo przecież ich dziecko ma dobre oceny w szkole) i zapewnili, że będą pracować nad swoimi dziećmi. 

Oby tylko dzieci dały radę...

wtorek, 23 lutego 2016

Zaufaj sobie

"Autorytet osobisty bierze się z poczucia własnej wartości, a nie z władzy z racji zajmowanego stanowiska. Jeśli znasz siebie dobrze, lubisz się (w miarę), znasz swoje mocne strony, ale też umiesz przyznać się do porażki, czy, że czegoś nie potrafisz, zdobędziesz uznanie dziecka."
Jasper Juul

Matka specjalistka powinna być doskonałą żoną (seksowna, zadbana, podążająca za modą),   perfekcyjną panią domu, znakomitą kucharką (zna 1000 przepisów na zdrowe i pożywne dania dla dzieci, dla siebie i męża), wyzwoloną z kompleków córką, a wreszcie doskonałą opiekunką dla dzieci, stosującą empatyczną komunikację. 

Skala absurdu tych oczekiwań lansowanych przez media, promujące wizerunki gwiazd: stosujących diety warzywne, uprawiających sport, powracających w miesiąc do formy po porodzie, a przy tym znajdujących czas na świadome wychowywanie dzieci pokazuje wszystkim, że można jak się chce. Konsekwencją jest, że gdy tylko wykształcona kobieta, wykonująca rzetelnie swoją pracę, urodzi dziecko wszyscy pytają ją kiedy wraca do pracy. Jest to tak oczywiste, że wybór innych rozwiązań, chęć bycia ze swoim dzieckiem dłużej niż zakłada okres urlopu macierzyńskiego bywa źle odbierana.
Bardzo często spotykam te, zwykle wcale nie młode, matki pełne obaw i lęków o swoje dzieci. Ich dzieci słabiej adoptują się do przedszkola, czy do szkoły, bo współodczuwają atmosferę jaka jest w domu. Te dzieci są zwykle bardziej wrażliwe, nieśmiałe, potrzebują większego poczucia bezpieczeństwa niż inne, bo pozbawione parasola ochronnego stworzonego przez troskliwe matki mocniej przeżywają porażki. Cieszę się z takich rozmów z mamami, są bardzo inspirujące, ale też mi ogromnie szkoda tych wszystkich kobiet wpadających w pułapkę naszych czasów. Wspaniale by było, gdy czas spędzony z małymi dziećmi trwał możliwie jak najdłużej i towarzyszyło mu wiele pozytywnych odczuć. Dobrze też by było, aby mamy skupiały się bardziej na wewnętrznej intuicji, a nie na tym co trzeba, bądź wypada.

Spróbuj już dziś zrobić coś po prostu na co Ty masz ochotę. Kąpiel samotna w pianie? - niech się domownicy dobijają do drzwi! Wieczór na dywanie z dzieckiem z górą popcornu? - kto powiedział, że musi być czysto? Odważ się. Podążaj za impulsem.

Oczywiście jeśli tylko chcesz.

niedziela, 21 lutego 2016

Krok w stronę kreatywności


Niedawno opowiadała mi znajoma nauczycielka z przedszkola, jakim ważnym doświadczeniem było pozostawienie dzieciom więcej niż zwykle czasu na swobodną zabawę. Grupa, naprawdę małych dzieci, zorganizowała przedstawienie teatralne dla swoich Pań. Były oczywiście dzieci, które mniej chętnie włączały się w zabawę, ale po zachętach inicjatorów też wzięły aktywny udział. Dzieci zadbały o wszystkie szczegóły: Panie dostały nawet program przedstawienia.

A mi towarzyszy wciąż pytanie, czy ciągle organizowanie czasu dzieciom jest odpowiedzią na ich rzeczywiste potrzeby? Czy nie uczymy w ten sposób bierności, ograniczamy naturalną tendencję do brania spraw w swoje ręce, możliwość podejmowania aktywności, dzięki której człowiek zaczyna wierzyć w siebie?

Przeglądając ostatnio oferty wakacyjne ośrodków nadmorskich zauważyłam tendencję do wzbogacania oferty o zajęcia z animatorami. Czy nawet na wakacjach rodzice potrzebują dodatkowych osób do zabawy z dziećmi? Czy dzieci mają trudność w organizowaniu samodzielnej zabawy w gronie nieznajomych rówieśników?

Jeśli dziecko przebywa w małej grupie rówieśniczej na co dzień, wolny czas spędza na zajęciach dodatkowych, bądź na zorganizowanych formach aktywności czy będzie w stanie nauczyć się wiele o swoich możliwościach, nauczyć mechanizmów radzenia w sytuacjach wymagających samodzielnej aktywności, kreatywności?

Dzieci potrzebują swobody i zabawy. Tendencja do organizowania całej rzeczywistości rodziców wokół zajęć dodatkowych ogranicza możliwość rozładowywania emocji w naturalny sposób. Unikanie konfliktów w sytuacjach rówieśniczych, czy nawet nudy zatrzymuje naturalną równowagę.
Bądźmy świadomymi rodzicami. Można zacząć od stworzenia jednego "nudnego" popołudnia w tygodniu. Już dziś wybrać dzień, gdy można wcześniej skończyć pracę, pójść na spacer, porozmawiać, poleżeć na dywanie z dzieckiem.

wtorek, 15 grudnia 2015

Jak w lustrze...

"Życie daje nam lustrzane odbicie tego co mamy wewnątrz siebie." Louise L. Hay

Bardzo często, jak prowadzę zajęcia w szkole, wprowadzam ćwiczenia do pracy w kręgu, które uczą pozytywnego mówienia, koncentrowania na pozytywnym komunikacie. Po kilkakrotnym powtarzaniu pozytywnych komunikatów, które dzieci dają sobie nawzajem, istnieje szansa, że takie informacje utrwalą się i pozostaną im w głowie, jako konkretne przekonania. Przy pewnym poziomie wprawy ćwiczenie staje się stosunkowo łatwe i dzieci chętnie kończą zdania typu: "Lubię, kiedy Ty...", "Pamiętam, kiedy Ty..." itp., uzupełniając je treścią, która wnosi wiele pozytywnych informacji.
Ostatnio, przy okazji dyskusji rodzinnych, spróbowaliśmy zrobić sobie takie ćwiczenie w domu. Zadanie polegało na dokończeniu "Lubię..." u każdego z członków rodziny. I moje zaskoczenie! Wszyscy się starali, ale było to duże wyzwanie. Szybko zanotowałam te luźne myśli i dałam wszystkim do ręki- niech pracują w głowach. Spróbujcie koniecznie!
Dla chętnych takich sposobem rozwijania rodziny polecam grę "Pytaki". Używamy jej czasem
w Święta, zwykle przy większych zjazdach rodzinnych. Gra składa się z wielu pytań min. " opisz sytuacje, gdy było Ci bardzo smutno", " wymień trzy pozytywne cechy osoby po prawej stronie". Bezcenna wiedza, zwłaszcza jak się włączą babcie i teściowe! Fantastyczne jest to, że jak się w tą grę gra częściej to dzieci same inicjują potrzebę tego typu zabawy. Dla mnie jest to jednoznaczny sygnał, że dziecko potrzebuje przyjrzeć się swoim emocjom, odnieść do sytuacji dotyczących relacji. W taki sposób mądrzy rodzice mogą dbać o rozwój emocjonalny swoich dzieci, uwrażliwiać ich na sytuacje społeczne i aktywnie pomagać w budowaniu inteligencji emocjonalnej.

Gorąco zachęcam!

piątek, 4 grudnia 2015

Homo Overprotective

"Jeśli cokolwiek chcemy zmienić w dziecku, powinniśmy to zbadać i zobaczyć, czy nie jest to coś, co powinniśmy zmienić w nas."
Carl Jung

Z ostatnich doświadczeń moich koleżanek wynika, że niekiedy troska o dziecko może przyjmować różne oblicza. Jak to określiła jedna ze znajomych nauczycielek bywa, że błędnie jest rozumiane tzw. "podążanie za dzieckiem", co objawia się w następujący sposób:
- przekonanie o byciu dobrym i świadomym rodzicem,
- podążanie za dzieckiem rozumiane jako całkowite dostosowanie się do niego,
- domaganie się, aby otoczenie pełniło rodzicielską funkcję dla dziecka,
- dostrzeganie każdego uchybienia w otoczeniu i przekonywanie wszystkich do swoich racji,
- brak akceptacji dla negatywnych stanów emocjonalnych swojego dziecka,
- doskonała, teoretyczna znajomość praktycznych technik komunikacji z dzieckiem.

Zabezpieczanie sytuacji dziecka, aby wszystko układało się zgodnie z planami dorosłych, staje się w niektórych kręgach bardzo modne. Jest pewna grupa rodziców, którzy próbują do swoich racji przekonać całe otoczenie i np. wypisują długie maile do nauczycieli, analizujące każdy stan uczuciowy ich dzieci, pouczając jak nauczyciel powinien się zachować w określonych sytuacjach. Swoją wiedzę opierają zwykle na subiektywnych wrażeniach dzieci. Brakuje im świadomości, że tym zachowaniem szkodzą własnemu dziecku, bo nauczyciel pod wpływem presji, mimo dobrej woli, zaczyna wycofywać się z normalnej relacji z dzieckiem, unikać źródła potencjalnych problemów.Aby dziecko mogło się rozwijać prawidłowo musi czasami doznawać frustracji, bo jest to normalna konsekwencja życia społecznego.
Częstą konsekwencją jest pozbawiona naturalnej refleksji reakcja na zachowania swojego dziecka i np. jeśli dziecko unika kontaktów z rówieśnikami w szkole i większość czasu spędza wśród dorosłych- panie z kuchni, sprzątające to rodzic zaczyna być niezadowolony z poziomu kwalifikacji nauczycieli (są za mało interesujący dla ich dziecka, powinni odbyć dodatkowe szkolenia itp.). Dziwią nas takie zachowania, zwłaszcza w tak oczywistej sytuacji, gdy dziecko pokazuje nam brak umiejętności w kontaktach z rówieśnikami, wynikający zapewne z przebywania głównie w towarzystwie dorosłych. Dla rodziców dobrze by było, by taką sytuację oceniali pod kątem jak dziecko może nabyć odpowiednie umiejętności, ale to łączy się już zapewne z frustracją rodziców lub dziecka, której za wszelką cenę próbują unikać.
Co działa w takich sytuacjach? Zaangażowanie nauczycieli, aby pomóc zrozumieć trudności dziecka bywa tym razem mało skuteczne, bo skutkuje zwykle zwiększoną korespondencją z rodzicem i brakiem rozwiązania sytuacji. Ważna jest świadomość nauczycieli z czego wynika niezadowolenie rodzica i krótkie, precyzyjne nazywanie tego co się dzieje. Tyle może zrobić nauczyciel, a co rodzic? Jeśli chce mieć w domu pełnego pretensji nastolatka może kontynuować swoją strategię wychowawczą, a jeśli chciałby jednak coś zmienić warto przyjrzeć się temu z czego wynika jego unikanie frustracji, jakie niezaspokojone potrzeby za tym stoją, a w końcu dlaczego tak trudno mu oddzielić to co przeżywa dziecko od tego co on czuje.
Bardzo dużo można się nauczyć dzięki dzieciom...

poniedziałek, 30 listopada 2015

Świnkoterapia

"Jedyna możliwość by zmienić siebie, polega na odrzuceniu dotychczasowego sposobu rozumowania. "
Antony de Mello

Mieliśmy w wakacje okazję opiekować się dwoma świnkami morskimi. Dostaliśmy szczegółowe instrukcje obsługi zwierzątek. Od kilku lat mamy własną świnkę, więc nie wydawało się to nam dużym wyzwaniem.

Po kilku dniach moje zdumienie jednak zaczęło narastać. Nasza świnka przyzwyczaiła się do naszych zwyczajów, jest spokojna, mało wymagająca i pozytywnie nastawiona do opiekunów. Radośnie reaguje na pokarm, głaskanie, wybieg w ogródku. 

Tymczasem obce świnki okazały się niezmiernie wymagające, a zarazem nie dające nic w zamian. Oczywiście biorę pod uwagę, że nasza świnka jest przez nas oswojona. Przybyłe do nas świnki wychowują się wśród dzieci, miały okazje nabrać nawyku kontaktu z człowiekiem. Widać było jednak wyraźnie, że wykształciła się mocno w ich zachowaniu postawa "biorcy". Jak widzą człowieka o określonych porach po prostu DOMAGAJĄ się jedzenia. Bynajmniej nie były głodne, bo zawsze dbaliśmy by miały dodatkowy pokarm z ziarnami, kolbę, sianko. Były po prostu przyzwyczajone, że jak będą piszczeć dostaną coś lepszego tj. ogórka, marchewkę, natkę itp. W swoim rocznym życiu nauczyły się, że swoimi intensywnymi piskami wymuszają na otoczeniu reakcję zaspokajania ich dodatkowych zachcianek.

Zaczęłam zachowywać się jak badacz i obserwować uważnie ich zwyczaje, kupowałam smakołyki, które lubią najbardziej, obserwowałam reakcje, słuchałam filmików z odgłosami świnek w internecie i niestety ... obserwacje potwierdziły się. Co więcej okazało się, że jedna świnka podporządkowała sobie całkowicie drugą. Jedna zawsze wybiera to co lepsze, a druga czeka co dla niej zostanie.
Próbowaliśmy wygasić reakcje świnek na poziomie ukształtowania innych nawyków. Nie reagowaliśmy na sytuacje pisków, tylko podawaliśmy smakołyki jak się wyciszyły. Zachęcaliśmy drugą świnkę do odważnych działań, zjedzenia czegoś na co miała ochotę, zmianę miejsca w klatce. Poświęcaliśmy jej więcej uwagi. Po dwóch tygodniach świnki nauczyły się mniej piszczeć i reagować mniej gwałtownie na każde otwarcie lodówki. 

Oczywiście nie mamy większego wpływu na dalsze wychowywanie świnek, możemy delikatnie podzielić się spostrzeżeniami z właścicielami zwierzątek. A to prawie zupełnie tak samo jak z wychowywaniem dzieci...

Każdy wychowuje zgodnie z własnymi wzorcami i przekonaniami. Pokazanie komuś, że byłoby mu łatwiej z dziećmi, gdy nie jest gotowy na zmiany może okazać się sporym wyzwaniem. Może jest to jednak kwestia perspektywy? Gdy pojawiają się wątpliwości warto przyjrzeć się uważnie jednej wybranej, powtarzającej się sytuacji, która budzi dyskomfort np. domaganie się krzykiem uwagi przez dziecko, brak wykonywania obowiązku i dokładnie do tego się odnieść. Aby nastąpiła zmiana trzeba uznać, że to co się dzieje i przeszkadza nie wynika tylko z charakteru dziecka, z tego ze dzieci muszą się buntować, lub że właśnie takie są. 

Przybyłe do nas świnki przyzwyczaiły otoczenie, że jak będą piszczeć dostaną oczekiwane smakołyki. A jednak przez dwa tygodnie nauczyliśmy je, że nie muszą piszczeć, by dostać to co chcą. Jedno wybrane zachowanie, stopniowa zmiana nawyku, aby osiągnąć lepszą jakość życia. 

A teraz pomyśl przez chwilę, czy jest coś drobnego, coś co możesz wprowadzić już dziś w swoje życie, bądź swojego dziecka. Nowy nawyk, prosta zmiana zwyczaju. 

Masz....? Powodzenia!

niedziela, 29 listopada 2015

Kto za mną chodzi?

"Fakty są przyjazne." 
Carl Rogers

Jest takie opowiadanie o króliku, który nagle odkrywa, że ktoś za nim chodzi. Bardzo jest tym zaniepokojony, próbuje zgubić nieznajomego, ale z godziny na godzinę tajemniczy "ktoś" staje się coraz większy. W miarę upływu dnia królik jest już tak mocno przerażony, że biegnie do mamy po pomoc. Mama pokazała mu, że wszystko jest dobrze, a to co budzi obawy to tylko jego własny cień.

Bardzo często brak wiedzy o sobie samym wywołuje niepotrzebny niepokój. Patrzymy na nasze dzieci przez pryzmat własnych niezaspokojonych potrzeb w dzieciństwie.

Jeżeli dorosły wciąż czuje się skrzywdzony to jego wewnętrzne, często wciąż przerażone dziecko będzie uczestniczyło pośrednio w wychowaniu jego dzieci i wpływało na ich rozwój. Rodzic będzie traktował swoje dzieci tak jak kiedyś był traktowany, bądź całkowicie odwrotnie, co bez zyskania wglądu w sytuacje może być mało konstruktywne. Rodzice nie przekażą bowiem dzieciom dobrego samopoczucia jeśli są sami go pozbawieni.

Miałam kiedyś do czynienia z grupą rodziców jednej z klas, którzy domagali się rozwiązania problemów w relacjach klasowych między dziećmi przez szkołę. Pomimo licznych interwencji, pracy indywidualnej z dziećmi/rodzicami zmiany następowały bardzo powoli. Gdy spotkałam się z tymi rodzicami na zebraniu zobaczyłam główną przyczynę trudności: grupę rozzłoszczonych dzieci w ciałach dorosłych. Z taką perspektywą stworzenie pozytywnego klimatu wobec własnych dzieci może okazać się sporym wyzwaniem.

Niezaspokojenie potrzeb z dzieciństwa sprawia, ze człowiek ma poczucie, że coś z nim się dzieje, a często przyjmuje postawę obronną np. roszczeniową wobec innych osób. U podstaw tkwią toksyczne uczucia, rodzące pierwotny gniew oraz poczucie krzywdy. Bez świadomości samego siebie, odnalezienia przyczyny tego co się dzieje w naszych uczuciach i stworzenie środowiska, które będzie odpowiadało na rzeczywiste dziecięce potrzeby jest wyzwaniem. Warto jednak podejmować różne aktywności, które pomogą iść pewniej, choćby nie było widać drogi poza zakrętem.

Można zacząć od medytacji, pisania afirmacji, listów do swojego wewnętrznego dziecka, czy spotkania z psychologiem. Dla każdego coś innego może okazać się pomocne. 

Najważniejsze jednak by zacząć jak najszybciej, bo warto!