Szczęście

Szczęście

sobota, 3 grudnia 2016

W poszukiwaniu akceptacji


"Nie masz żadnego wpływu na morze. Nie powstrzymasz fal, ale możesz nauczyć się po nich surfować. Surfować bez żagla."
Eline Snel

Ile razy już słyszałam tą historię? Szczęśliwy rodzic przynosi po urodzeniu do domu dziecko. Cudowny, słodki noworodek. Spełnienie marzeń. A potem? Dziecko może być wymagające: płakać kilka miesięcy po urodzeniu np. z powodu kolki, mama może się gorzej czuć itp. Wyobrażenia o szczęśliwym macierzyństwie konfrontują się z rzeczywistością. Rodzicom zaczyna brakować cierpliwości, zmęczenie, a także często brak pomocy otoczenia pogłębiają frustrację. Wszyscy w otoczeniu radzą sobie świetnie, a ja?

Często sztuką w takim wypadku jest dostrojenie się dziecka, zrezygnowanie ze swoich wyobrażeń i cieszenie się, choćby z najdrobniejszych sukcesów naszych i dziecka. Spało dwie godziny, a my z nim? Super! Podążanie za myślami oceniającymi sytuację bywa zgubne. Sztuką jest zatrzymanie na tej chwili, gdy coś działa i odpuszczenie.

Gdy widzę matkę małego dziecka stale przed komputerem, rozmawiającą przez telefon, bądź z koleżankami widzę, że brakuje jej tej uważności. Gdy pędzi trójkołowym wózkiem na rolkach, nie widząc twarzy swojego śpiącego maleństwa mam przekonanie, że brakuje jej uważności. Wiem, że kobieta potrzebuje czasu dla siebie, ale z obserwacji matek w moim otoczeniu mam często obraz przejścia młodych matek na nurty, gdy zapominają o świadomym macierzyństwie, celebrowaniu chwil z dzieckiem, bez zamartwiania się i życia od-do. 

Na drugim krańcu jest też grupa, która idzie w drugą stronę, stawiając dziecko ponad wszystko, ulegając pokusom i traktując dziecko jako element układanki dla własnej osobowości, poprzez zagarnianie jego świata dla swoich potrzeb.
I te nowe nurty mają odzwierciedlenie w przedszkolach i szkołach. Nauczyciele są często zdezorientowani jak mają pracować, jak to wszystko przyjąć, bo ich praca to często praca z rodzicem, którego mają kłopot, by w ogóle zrozumieć. A wystarczy przyjąć. Tak jak rodzic małego rozpłakanego noworodka powinien uznać i kołysać nim radośnie, pomimo wszystko. Tak nauczyciel musi uznać prawo do zagubienia rodziców, pokazywać nowe drogi małymi kroczkami, bez oceniania, a przede wszystkim krytyki.
Mam wrażenie, że w obszarze naszej pracy to najważniejsze. Pamiętam jak raz z młodą nauczycielką zaczęłyśmy, jedno z trudniejszych na mojej ścieżce psychologa szkolnego spotkań, od "mądrowania się". Skończyło się przerwaniem spotkania i kontynuacją u dyrektora szkoły. Pierwsze słowa, która wypowiedziała Pani Dyrektor do rodzica brzmiały: " Proszę Panią jesteśmy tutaj, bo bardzo chcemy pomóc Pani dziecku, czy zgodzi się Pani na to?". Kilka słów, by wszyscy mieli przed oczami cel, by czuli się zaakceptowani. Zapamiętałam tą lekcję.

Akceptację można zacząć od afirmacji, spróbuj już dziś: "Jestem dokładnie w tym miejscu w który chcę być, wszystko w moim świecie jest dobre". Każdy czas jest dobry, by zacząć. 

piątek, 18 listopada 2016

Jak mówić, by być wysłuchanym...


"Opuszczanie toksycznych ludzi to ważny krok na drodze do bycia szczęśliwym."

Jest jedna opowieść, która najlepiej oddaje sedno pozytywnej komunikacji. Opowieść o trzech sitach Sokratesa. Nim człowiek coś powie warto, aby przesiał swą opowieść przez trzy sita: prawdy, dobra i pożyteczności, odpowiadając na trzy pytania:

  1. Czy to jest prawda? Czy informacja, którą chcesz przedstawić jest prawdziwa?

    Bardzo często powtarzamy zasłyszane informacje bez refleksji, czy są prawdziwe. Są też ludzie, którzy wręcz miłują się w rozpowszechnianiu negatywnych informacji. Na dziecko wpływają zaś zasłyszane w domu komentarze od rodziców, które mają przełożenie na kształtowanie stylu komunikacji pozbawionego empatii. Codziennie widzimy też negatywne komentarze w Internecie, które są tylko osobistymi opiniami zamieszczanymi, by się podzielić. Zawsze mnie zastanawia po co? Kogo obchodzi, że Ty myślisz o czymś ze złością, to tylko Twoja prawda, która często nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Dobrze to widać na wszelkich portalach oceniających np. hotele. W większości przypadków zastanawiałam się, kto to napisał, bo mój obraz miejsca pobytu był zwykle odmienny, znacznie bardziej pozytywny.
  2. Czy to jest dobre?

    Jeśli informacja, którą wypowiadasz jest prawdziwa to sprawdź, czy jest też dobra. Po co mówić coś, co wzmaga tylko negatywne emocje? Przekułam to na taką moją wewnętrzną zasadę, że jak widzę u kogoś coś ładnego (ubranie, fryzura, uśmiech itp.) to wspominam o tym w rozmowie ("Ale ładnie Ci w tej spódnicy!", "O jaką fajną masz fryzurę!", "Dobrze widzieć uśmiech na Twojej twarzy..."). W drugą stronę zwykle milczę, pozostawiam takie elementy bez komentarza. Kiedyś jedna znajoma powiedziała do mnie: "Ale Ty jesteś miła, chyba masz to tak zawodowo!". Zawód jest bez znaczenia, każdy może mnożyć pozytywną energię.
  3. Czy to co masz powiedzieć jest pożyteczne?

    Najważniejsze pytanie. Czy to co masz powiedzieć coś wnosi, czy komuś posłuży w dobrej sprawie. Czyli po co to mówię?

O ile byłoby więcej pozytywnej energii wśród nas, gdyby ludzie zwracali uwagę na trzy sita. Warto pracować nad swoją komunikacją, rozpowszechniać jej idee w otoczeniu. Możesz zacząć już dziś, jeśli tylko chcesz.

Czasem to skomplikowane, może łączyć się z oddzieleniem od toksycznych ludzi, ale to Ty wybierasz, czy chcesz być szczęśliwym.

niedziela, 13 listopada 2016

Świat oczami ekspertów

"Król poszedł do swego ogrodu i zastał tam więdnące i umierające drzewa, krzewy i kwiaty. Dąb powiedział mu, że umiera, gdyż nie może być tak wysoki jak sosna. Gdy zwrócił się do sosny, dowiedział się, że więdnie ona, gdyż nie może znieść, że nie ma takich winogron jak winorośl. A winorośl umiera, ponieważ nie może kwitnąć jak róża. W końcu znalazł jedną roślinę kwitnącą i świeżą jak zawsze - był to bratek. Król zastanawiał się na czym polega różnica między nim, a pozostałymi roślinami:
- Uznałem, że gdy posadziłeś mnie, chciałeś, żebym to ja wyrósł. Gdybyś chciał dąb, winorośl czy różę, posadziłbyś je."
Autor nieznany

W ostatnio oglądanym przeze mnie kabarecie znany komik zastanawiał się jak to jest, że wystarczy powiedzieć, że zdaniem amerykańskich naukowców .... (tu odpowiednie dane), aby przykuć uwagę ludzi, nakłonić ich do stosowania określonego produktu, namówić do wdrażania nowego nawyku itp. Kim są amerykańscy naukowcy? Dlaczego jesteśmy skłonni ufać różnym specjalistom bardziej niż sobie? Skąd w nas taka skłonność do porównań?

Znane są w psychologi różne badania dotyczące skłonności do ulegania Iluzją związanym z pozycją autorytetu (Aronson, Cialdini i inni). Chciałabym w tym momencie zwrócić uwagę na to co jest wyjściowe w naszych przekonaniach, czyli wiarę w określone wartości.
W okresie między końcem lat 60, a 90 odsetek amerykańskich studentów pierwszego roku college'u, którzy wierzą, że wysoki status materialny jest wręcz niezbędny do wysokiej jakości życia wzrósł z 40 do 70% ( Myers, 2000). Od tamtego momentu ilość czasu, którą dzieci spędzają będąc wystawione na oddziaływania mediów, wzrosła jeszcze bardziej. Dzieci są w coraz większym stopniu narażone na perswazyjne oddziaływania zachęcające ich do skupiania się na wartościach zewnętrznych. 

Nikogo już nie dziwią bogate oferty edukacyjne dla dzieci, dające możliwość wypełnienia czasu od rana do wieczora, a nawet w weekendy. Rodzice bardzo często pracują intensywnie, pozostawiając kształtowanie osobowości swoich dzieci instytucjom, bądź mediom.
A dzieci niezmiennie potrzebują pozytywnego czasu od dorosłych, poświęconego wspólnej zabawie, rozmowom. Takie sytuacje mają największe przełożenie na ukształtowanie pozytywnych przekonań na swój temat, pomagają w ukształtowaniu świadomości samych siebie.

U nas dzisiaj w domu dzień bez elektroniki. Zachęcam do takich doświadczeń.

niedziela, 6 listopada 2016

Nasze wewnętrzne pragnienia


"Napełnij swój umysł wszystkimi możliwymi wspomnieniami pełnymi spokoju, a później urządzaj do nich zaplanowane wycieczki."
Norman V.Peal

Jest taka opowieść o mężczyźnie, który w swoim życiu osiągnął bardzo wiele, ale nie mógł znaleźć pełnego zadowolenia. Gdy poszedł do lekarza ten zalecił mu, by na poprawę nastroju wybrał się na cały dzień w odległe miejsce i pobył w ciszy. Kolejna recepta zalecała, by przypomniał sobie swoje marzenie z dzieciństwa. Trzecia, by skupił się przez cały dzień na tym co posiada.

W codziennym zabieganiu, dużej ilości obowiązków i oczekiwań, bardzo często zapominamy o sobie i swoich potrzebach. Ogromna ilość energii, którą wkładamy w codzienne czynności obniża systematycznie nasz poziom mocy, potęgując zmęczenie, a niejednokrotnie też zagubienie. Równocześnie też obserwujemy osoby, które funkcjonują inaczej, wypełnione wewnętrzną siłą.

Gdzie tkwi tajemnica?

Nasza energia ulega wyniszczeniu z powodu zbyt dużego tempa w jakim funkcjonujemy. Czasem też noszone urazy, konflikty, a w szczególności powiązane z nimi uczucia strachu i złości zaburzają naturalną równowagę i doprowadzają do nadmiernego zużycia sił.
Znalezienie sposobu na systematyczne ładowanie naszych wewnętrznych akumulatorów, usłyszenie swojego wewnętrznego głosu, może być źródłem siły. Ważne jest docenienie i wdzięczność za to co się posiada. Znane są historie osób, które dzięki sile medytacji uleczyły się z poważnych chorób. Coraz większą furorę robią kolejne techniki zatrzymania się na tym co nas otacza, typu mindfulness. 

A tak na prawdę chodzi po prostu o to wyciszenie, złapanie oddechu pośród zgiełku dnia, by przywrócić równowagę, połączyć się z naszym wewnętrznym źródłem siły. Ważne by małymi krokami wprowadzić jakiś regularny zwyczaj, który nas wzmocni. I tak możesz już dziś np. ustanowić sobie 5 minut na ćwiczenie świadomego oddechu, wstać kilka minut wcześniej rano, by wypić kawę w samotności, wyjść na krótki spacer, zacząć codziennie zapisywać swoje
osiągnięcia na koniec dnia itp. Jeśli takie techniki wydają się być dla Ciebie skomplikowane po prostu przywołuj ze szczegółami zapamiętane z wakacji obrazy, przenieś codziennie swój umysł do innych częstotliwości. 

Ważne by coś zacząć, nawet kilka minut dziennie, a różnica, którą poczujesz będzie dodawała Ci siły. 

Powodzenia!

wtorek, 1 listopada 2016

Autentyczność


"Zwycięzca to przegrany, który potrafi ocenić sam siebie."
Bycie sobą.
Dążenie do celu. 
Wyznaczanie granic. 

Kto z nas ma życie, o którym może powiedzieć, że jest dokładnie takie jak by chciał? 
Kto z nas wychowuje dzieci w taki sposób jak by chciał? 
Skąd czerpać wzorce, czym się kierować?

Podczas jednego z naszych tegorocznych wyjazdów zwiedzaliśmy zamkniętą już kopalnię węgla kamiennego w Nowej Rudzie. Oprowadzał nas przewodnik, którego dziadek i ojciec pracowali jako górnicy na Śląsku. Wspaniale potrafił opowiadać zarówno o tle historycznym losów kopalni, jak i też przekazywać, między wierszami, stosowny komunikat dotyczący wartości pracy, trudu i ryzyka zawodowego górników. Wyszliśmy wzruszeni losami tutejszych ludzi, które by nie były dla nas tak wyraziste, gdyby nie osobowość przewodnika, osobiste historie opowiadane z emocjami i dużym wyczuciem sytuacji wycieczki. Spójność wewnętrzna, autentyczność tego Pana w dużej mierze sprawiły, że pobyt w kopalni stał się dla wielu osób z naszej grupy najważniejszym wydarzeniem tego weekendu, a co najważniejsze w szczególności dla dzieci.

Jeśli rodzic jest pochłonięty swoją pracą i brakuje mu czasu na realizację pragnień, codzienne zadowolenie z życia, przekazuje raczej obraz dzieciom, który może zaprzeczać wyobrażeniom ludzi sukcesu.

Jeśli jem codziennie czekoladę, a mówię, że jestem zwolenniczką zdrowego trybu życia dzieciom brakuje mi autentyczności, spójności wewnętrznej.

Próbujmy być autentyczni i pozytywni. Czasami wystarczy zacząć od braku krytyki wobec otoczenia, cieszenia się tym co mam.

Może już dziś?

wtorek, 15 marca 2016

Moje dziecko zostaje w pierwszej klasie...



Ten tydzień w niezwykły sposób scala moje wieloletnie doświadczenia zawodowe z prywatnymi refleksjami w byciu mamą. Od kilkunastu lat zajmuję się badaniem dojrzałości szkolnej: w różnych kryteriach, zależnych od miejsca pracy i perspektywy wymagań z obowiązującą w danym momencie podstawą programową.
 
Jestem mamą dziecka urodzonego w drugiej połowie rocznika 2009. Pomimo zapewnień przedszkola, zobowiązanego do dokonania diagnozy sześciolatka miałam świadomość, że moje dziecko miało brak gotowości szkolnej. Z przeprowadzonych prób sama wiedziałam co jest przeszkodą w dobrym funkcjonowaniu w klasie pierwszej. Niestety, z różnych względów na które nie miałam wpływu nie  mogliśmy podążać ścieżką odroczenia obowiązku szkolnego i pozostać w przedszkolu. 

Zerówek szkolnych w Warszawie już nie ma. Naszemu dziecku wybraliśmy więc szkołę, w której powtarzanie roku nie jest stygmatyzacją. Gdy nasz Franek dowiedział się, że ma pozostać w pierwszej klasie spojrzał na mnie ze zdziwieniem o co mi chodzi, machnął ręką i zdziwił się "specjalną rozmową". Dla niego to zwykła sprawa, taką propozycję otrzymało większość dzieci w klasie: "O to Ci chodzi?! Wszyscy to już wiedzą..." i pobiegł dalej. 

Obserwuje go codziennie po szkole. Ma tam czas na zabawę z kolegami, wyjście na plac zabaw. Najważniejszy jest wolny czas w świetlicy. Spakowanie rzeczy do szkoły? Pamięta głównie o kartach i książce "Star wars". Jest oczywiście pewien postęp w zakresie obowiązków szkolnych. Czasem sam przypomni o kaligrafii, ćwiczeniach z angielskiego, ale to głównie my pilnujemy tych zagadnień. 

Byłam nawet zdziwiona, gdy ostatnio spytał ile ma czasu na trzymanie książki z biblioteki, pierwsza lektura, kilkanaście stron. I jak tu takiemu dziecku narzucać kolejne obowiązki? Po co przyspieszać coś co przyjdzie z czasem, zgodnie z rozwojem? A wreszcie, do czego ma się spieszyć? To w głowach rodziców pokutuje tzw. drugoroczność. Oczywiście nie we wszystkich miejscach jest możliwość bezbolesnego powtarzania drugi raz pierwszej klasy, ale jeśli jest to dlaczego z niej nie skorzystać? Może można poszukać też takich możliwości?
Dziecko w końcu dostosuje się do obowiązków, ale na edukację trzeba patrzeć globalnie. Od kilku lat obserwuję czwartoklasistów z grup dzieci rozpoczynających szkołę jako sześciolatki. Mają mniejszą koncentrację uwagi, wolniejsze tempo pracy, a swoje stresy często przypłacają psychosomatycznymi dolegliwościami. Równocześnie wielu z nich ma trudności szkolne pod postacią dysleksji.
Praca w tej grupie na etapie gimnazjum wymaga też innego podejścia. Zagadnienia psychoedukacyjne, które z powodzeniem realizowałam na poziomie klas pierwszych jeszcze dwa lata temu teraz przekładam na kolejne lata i wciąż z pierwszakami pracuję nad komunikacją w grupie, relacjami itp.

Mam za sobą okres rekrutacji uczniów do klas pierwszych i klasy zerówkowej. Odbyłam kilka rozmów z rodzicami, którzy z trudnością przyjęli propozycję klasy zero, woleli pierwszą klasę dla swoich dzieci.
 
Jestem też po rozmowach z rodzicami uczniów klas pierwszych szkoły podstawowej. Nikt nie przyjął propozycji drugoroczności. Wszyscy byli zdziwieni takim podejściem (bo przecież ich dziecko ma dobre oceny w szkole) i zapewnili, że będą pracować nad swoimi dziećmi. 

Oby tylko dzieci dały radę...

wtorek, 23 lutego 2016

Zaufaj sobie

"Autorytet osobisty bierze się z poczucia własnej wartości, a nie z władzy z racji zajmowanego stanowiska. Jeśli znasz siebie dobrze, lubisz się (w miarę), znasz swoje mocne strony, ale też umiesz przyznać się do porażki, czy, że czegoś nie potrafisz, zdobędziesz uznanie dziecka."
Jasper Juul

Matka specjalistka powinna być doskonałą żoną (seksowna, zadbana, podążająca za modą),   perfekcyjną panią domu, znakomitą kucharką (zna 1000 przepisów na zdrowe i pożywne dania dla dzieci, dla siebie i męża), wyzwoloną z kompleków córką, a wreszcie doskonałą opiekunką dla dzieci, stosującą empatyczną komunikację. 

Skala absurdu tych oczekiwań lansowanych przez media, promujące wizerunki gwiazd: stosujących diety warzywne, uprawiających sport, powracających w miesiąc do formy po porodzie, a przy tym znajdujących czas na świadome wychowywanie dzieci pokazuje wszystkim, że można jak się chce. Konsekwencją jest, że gdy tylko wykształcona kobieta, wykonująca rzetelnie swoją pracę, urodzi dziecko wszyscy pytają ją kiedy wraca do pracy. Jest to tak oczywiste, że wybór innych rozwiązań, chęć bycia ze swoim dzieckiem dłużej niż zakłada okres urlopu macierzyńskiego bywa źle odbierana.
Bardzo często spotykam te, zwykle wcale nie młode, matki pełne obaw i lęków o swoje dzieci. Ich dzieci słabiej adoptują się do przedszkola, czy do szkoły, bo współodczuwają atmosferę jaka jest w domu. Te dzieci są zwykle bardziej wrażliwe, nieśmiałe, potrzebują większego poczucia bezpieczeństwa niż inne, bo pozbawione parasola ochronnego stworzonego przez troskliwe matki mocniej przeżywają porażki. Cieszę się z takich rozmów z mamami, są bardzo inspirujące, ale też mi ogromnie szkoda tych wszystkich kobiet wpadających w pułapkę naszych czasów. Wspaniale by było, gdy czas spędzony z małymi dziećmi trwał możliwie jak najdłużej i towarzyszyło mu wiele pozytywnych odczuć. Dobrze też by było, aby mamy skupiały się bardziej na wewnętrznej intuicji, a nie na tym co trzeba, bądź wypada.

Spróbuj już dziś zrobić coś po prostu na co Ty masz ochotę. Kąpiel samotna w pianie? - niech się domownicy dobijają do drzwi! Wieczór na dywanie z dzieckiem z górą popcornu? - kto powiedział, że musi być czysto? Odważ się. Podążaj za impulsem.

Oczywiście jeśli tylko chcesz.

niedziela, 21 lutego 2016

Krok w stronę kreatywności


Niedawno opowiadała mi znajoma nauczycielka z przedszkola, jakim ważnym doświadczeniem było pozostawienie dzieciom więcej niż zwykle czasu na swobodną zabawę. Grupa, naprawdę małych dzieci, zorganizowała przedstawienie teatralne dla swoich Pań. Były oczywiście dzieci, które mniej chętnie włączały się w zabawę, ale po zachętach inicjatorów też wzięły aktywny udział. Dzieci zadbały o wszystkie szczegóły: Panie dostały nawet program przedstawienia.

A mi towarzyszy wciąż pytanie, czy ciągle organizowanie czasu dzieciom jest odpowiedzią na ich rzeczywiste potrzeby? Czy nie uczymy w ten sposób bierności, ograniczamy naturalną tendencję do brania spraw w swoje ręce, możliwość podejmowania aktywności, dzięki której człowiek zaczyna wierzyć w siebie?

Przeglądając ostatnio oferty wakacyjne ośrodków nadmorskich zauważyłam tendencję do wzbogacania oferty o zajęcia z animatorami. Czy nawet na wakacjach rodzice potrzebują dodatkowych osób do zabawy z dziećmi? Czy dzieci mają trudność w organizowaniu samodzielnej zabawy w gronie nieznajomych rówieśników?

Jeśli dziecko przebywa w małej grupie rówieśniczej na co dzień, wolny czas spędza na zajęciach dodatkowych, bądź na zorganizowanych formach aktywności czy będzie w stanie nauczyć się wiele o swoich możliwościach, nauczyć mechanizmów radzenia w sytuacjach wymagających samodzielnej aktywności, kreatywności?

Dzieci potrzebują swobody i zabawy. Tendencja do organizowania całej rzeczywistości rodziców wokół zajęć dodatkowych ogranicza możliwość rozładowywania emocji w naturalny sposób. Unikanie konfliktów w sytuacjach rówieśniczych, czy nawet nudy zatrzymuje naturalną równowagę.
Bądźmy świadomymi rodzicami. Można zacząć od stworzenia jednego "nudnego" popołudnia w tygodniu. Już dziś wybrać dzień, gdy można wcześniej skończyć pracę, pójść na spacer, porozmawiać, poleżeć na dywanie z dzieckiem.