Jest taka mądra opowieść, którą czytałam w " Bajkach chińskich" pokazująca zatroskanych rodziców. Przyszli do Mistrza, aby poradzić się jak wychowywać dzieci - jak je kształcić, jakie przekazywać im wartości. Mistrz zalecił im, aby starali się dać dzieciom przede wszystkim korzenie i skrzydła. Korzenie to dom, opieka i pomoc, przekazywane rodzinnie zasady i wartości, dają dobrą podstawę do lotu. Skrzydła są wyrazem otwartości na świat, zachętą do podejmowania wyzwań. Co jednak jak dziecko nie chce latać? Największa ilość błędów wynika z tego, że rodzice próbują latać za dzieci, a relacje między nimi, a dzieckiem powinny być jak między łukiem, a strzałą. Łuk i cięciwa to ojciec i matka, dziecko to strzała. Rodzice zgadywali co w takim razie jest najważniejsze: określenie celu, napięcie łuku, przygotowanie strzały..."Aby leciała musicie ją wypuścić" powiedział Mistrz.
Bardzo dużo zamieszania zrobiła reforma, wymagająca wysłania sześciolatków do szkoły. Aktualnie do pierwszej klasy poszły dzieci z rocznika 2009, których rodzice nie mieli już wyboru, czy posyłać, czy pozostawiać dziecko w zerówce, bo takich miejsc w systemie edukacji publicznej nie przewidziano. Jedna z warszawskich gmin, aby zapewnić miejsce licznym dzieciom, posiadającym odroczony obowiązek szkolny na podstawie opinii z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, utworzyła dodatkową grupę w przedszkolu. Aby być w zgodzie z podstawą programową, pomieszano pięcio- i sześciolatki, więc program edukacyjny tej grupy będzie jak dla pięciolatków.
Rozumiem, że ciągnące się latami dyskusje wokół posyłania dzieci do szkoły wpłynęły znacząco na wzrost niepokojów wśród rodziców. Prawdopodobnie coraz bardziej modne poradniki, czy kursy dla rodziców zamiast obniżać poziom lęku wzmacniają wśród wielu osób niepokoje. Konsekwencją jest zabezpieczanie sytuacji swoich dzieci na wszelkie możliwe sposoby, co powoduje, że strzała nie jest wypuszczana z łuku. Dzieci są znakomicie przygotowane poznawczo do rozpoczęcia nauki, a coraz słabiej emocjonalnie. Unaoczniają to grupy płaczących dzieci i rodziców na początku września.
Jak większość psychologów nie jestem fanką wprowadzanej reformy, sama odczuwam cały czas jej skutki, zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Pamiętam jak kilka lat temu posłałam jedno z moich dzieci do szkoły, jako sześciolatka, aby uniknąć przeludnionych klas z następnym rocznikiem, który miał obowiązkowo iść do szkoły. Pani Dyrektor pokazywała przepięknie przygotowane sale z dywanikiem do przerw śródlekcyjnych. 1 września zniknął dywanik, bo trzeba było dostawić dodatkowe ławki, aby zmieściło się 28 uczniów. Co ciekawe klasa ta uczyła się na wyższym poziomie niż równoległa klasa siedmiolatków. W czwartej klasie zostali pomieszani i wielu z nich jest liderami w swoich grupach. Moje dziecko zmieniło szkołę, ma na poziomie dzieci starsze i wciąż jest jednym z najlepszych uczniów. Może więc to nie sztuka zatrzymać reformę, a lepiej wzmocnić nauczycieli, aby wszyscy rozumieli zasady działania dziecięcego mózgu?
Zachwycił mnie wywiad z prof. Jerzym Vetulanim, neurobiologiem opublikowany w nr 36 " Newsweeka". Profesor twierdzi, na podstawie badań dotyczących postępów w nauce w obrębie klasy po między dziećmi urodzonymi w styczniu-lutym, a urodzonymi listopad-grudzień dzieci młodsze mają lepsze wyniki w klasie trzeciej. Jak się zastanowię to nawet w w mojej klasie za czasów PRL-u była odpowiednio najlepsza: uczennica urodzona w grudniu, potem październik, grudzień, grudzień, wrzesień... Niesamowite, ale w czołówce nie było nikogo z pierwszej połowy roku! W podstawowej klasie mojego męża najlepszy uczeń był urodzony w grudniu...
Profesor dowodzi, że podstawowy program nie przegrzewa mózgu sześciolatka. Problem zaczyna się, gdy we wrześniu zostanie zapisany na dodatkową porcje zajęć: balet, taniec, judo... Dziecko powinno mieć czas pracy adekwatny do wieku. W szkole w której pracuję namawiamy, więc wprost rodziców do rozsądku: zapis na 1-2 zajęcia, jeden wydłużony dzień w świetlicy. Jak sprawdzi się ten model na ten moment nie wiem. Mam tylko przekonanie, że często dorosłymi rządzą tak na prawdę zupełnie inne siły niż przyznają. Pojęcie traumy dziecięcej dotyczy wielu rodziców, jest często związane z poczuciem zaniedbywania. Dobrze by było, gdyby nasz wewnętrzny mechanizm nie skupiał się na tych przeżyciach, ale na osiąganiu sukcesów przez nasze dzieci.
Czego wszystkim ogromnie życzę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz