Jakie są właściwe granice zapytują rodzice?
Co robić by dzieci były szczęśliwe?
Co robić, aby w tym wszystkim samemu móc się rozwijać, a nie tylko podążać za dzieckiem?
Ostatnio rozmawiałam z jedną starszą uczennicą, bardzo ładną i mądrą dziewczynką, która ma kłopot z rozpoznaniem czego potrzebuje, które zainteresowania ma wzmacniać, a nawet nie umie określić z kim się lubi spotykać. Kluczem jest poznanie samego siebie. We wczesnym dzieciństwie we wszystkim wspierali rodzice. Dziecko zaczyna dorastać i musi swój wewnętrzny świat zbudować od nowa. Aby to się zadziało powinna nastąpić separacja od rodziców, zanegowanie matki i ojca. Już nie można być małą dziewczynką lub chłopcem. Czasami system rodzicielski jest tak mocno związany z dzieckiem, że się nie da. Rodzice martwią się o nią, że za dużo czasu spędza z nimi, ale żyjąc w tak silnej symbiozie ma kłopot, by to zmienić.
Byłam ostatnio w Kościele na Mszy dziecięcej o 11.00. Zwykle unikam tej godziny, bo nawet nasze najmłodsze dzieci nie chcą w niej uczestniczyć ze względu na hałas. Utwierdziłam się w przekonaniu, że dobrze robimy wybierając inne godziny. Bieganie, płakanie, chodzenie po ławkach, jedzenie chrupków. Co ciekawe dotyczy to mniej więcej 1/8 dzieci w Kościele. Czy coś je różni od pozostałych? W moim odczuciu postawa rodziców - stawianie granic, spokojne tłumaczenie, motywowanie, zachęcanie do brania udziału w różnych rytuałach. Zrozumiałe jest, że dla małych dzieci taka godzina jest trudna do zatrzymania w miejscu, ale bieganie za dziećmi przez godzinę po Kościele nie służy nikomu, a w szczególności dla innych uczestników jest męczące.
Odpowiedzi na nurtujące nas problemy są bardzo blisko, ale łączą się z przekroczeniem pewnej strefy komfortu. Rodzice coraz częściej ulegają dzieciom i swoim wyobrażeniom co jest właściwe, zakłócając tym samym naturalny rozwój. Łatwo jest potem narzekać i mieć o wszystko pretensje do innych. Bardzo bym chciała, by ludzie częściej próbowali jednak zagospodarować swoje emocje we właściwym kierunku. Przełożyłoby się to na komfort pracy w najbliższym otoczeniu dla wielu osób. Jeśli po raz kolejny dostaję np list od rodzica mającego pretensje o nieprzestrzeganie dostosowań wynikających z opinii o dysleksji, a wiem, że poza pretensjami nic z tą dysleksją nie robią jestem zdziwiona. Chce im się narzekać, a trudno się skonfrontować co jest po ich stronie.
Ostatnio rozmawiałam z jedną starszą uczennicą, bardzo ładną i mądrą dziewczynką, która ma kłopot z rozpoznaniem czego potrzebuje, które zainteresowania ma wzmacniać, a nawet nie umie określić z kim się lubi spotykać. Kluczem jest poznanie samego siebie. We wczesnym dzieciństwie we wszystkim wspierali rodzice. Dziecko zaczyna dorastać i musi swój wewnętrzny świat zbudować od nowa. Aby to się zadziało powinna nastąpić separacja od rodziców, zanegowanie matki i ojca. Już nie można być małą dziewczynką lub chłopcem. Czasami system rodzicielski jest tak mocno związany z dzieckiem, że się nie da. Rodzice martwią się o nią, że za dużo czasu spędza z nimi, ale żyjąc w tak silnej symbiozie ma kłopot, by to zmienić.
Byłam ostatnio w Kościele na Mszy dziecięcej o 11.00. Zwykle unikam tej godziny, bo nawet nasze najmłodsze dzieci nie chcą w niej uczestniczyć ze względu na hałas. Utwierdziłam się w przekonaniu, że dobrze robimy wybierając inne godziny. Bieganie, płakanie, chodzenie po ławkach, jedzenie chrupków. Co ciekawe dotyczy to mniej więcej 1/8 dzieci w Kościele. Czy coś je różni od pozostałych? W moim odczuciu postawa rodziców - stawianie granic, spokojne tłumaczenie, motywowanie, zachęcanie do brania udziału w różnych rytuałach. Zrozumiałe jest, że dla małych dzieci taka godzina jest trudna do zatrzymania w miejscu, ale bieganie za dziećmi przez godzinę po Kościele nie służy nikomu, a w szczególności dla innych uczestników jest męczące.
Odpowiedzi na nurtujące nas problemy są bardzo blisko, ale łączą się z przekroczeniem pewnej strefy komfortu. Rodzice coraz częściej ulegają dzieciom i swoim wyobrażeniom co jest właściwe, zakłócając tym samym naturalny rozwój. Łatwo jest potem narzekać i mieć o wszystko pretensje do innych. Bardzo bym chciała, by ludzie częściej próbowali jednak zagospodarować swoje emocje we właściwym kierunku. Przełożyłoby się to na komfort pracy w najbliższym otoczeniu dla wielu osób. Jeśli po raz kolejny dostaję np list od rodzica mającego pretensje o nieprzestrzeganie dostosowań wynikających z opinii o dysleksji, a wiem, że poza pretensjami nic z tą dysleksją nie robią jestem zdziwiona. Chce im się narzekać, a trudno się skonfrontować co jest po ich stronie.
Dziś mówię głośno STOP.